W BRUKSELI NIE WYRZUCA SIĘ PROJEKTÓW DO KOSZA – WYWIAD Z MACIEJEM WROŃSKIM, PREZESEM ZWIĄZKU PRACODAWCÓW „TRANSPORT I LOGISTYKA POLSKA” – ROZMAWIA JAKUB STYCZYŃSKI Z DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ.
Procedowanie pakietu mobilności zostało odroczone na czas po majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Czy w związku z tym widzi pan jeszcze szansę, że pojawią się jakieś poważne, korzystne dla polskich przewoźników zmiany w tej regulacji?
– Nie widzę takiej możliwości. W Brukseli nie wyrzuca się projektów do kosza tylko dlatego, że zmieniają się europarlamentarzyści czy państwo przewodniczące Radzie UE. Pakiet mobilności to niestety skutek frustracji zachodnich firm transportowych i ich kierowców, których udział w unijnym rynku zmniejsza się na rzecz przedsiębiorców z Polski oraz z innych krajów dawnego bloku wschodniego. Jednocześnie trzeba zauważyć, że dopóki Radzie UE przewodniczyła Rumunia, której pakiet mobilności jest także nie na rękę, dopóty widać było z jej strony dużą obawę przed pośpiesznym przyjmowaniem kontrowersyjnych regulacji. Teraz przewodnictwo obejmie Finlandia, która raczej nie będzie miała takich oporów. Co gorsza, nie ma już nawet wspólnego frontu walki przeciwko pakietowi wśród państw Grapy Wyszehradzkiej. Czechy i Słowacja popierają bowiem przyjęcie pakietu w proponowanym kształcie. Nie oznacza to, że polscy europarlamentarzyści powinni siedzieć z założonymi rękami. Wciąż mogą walczyć o korzystniejsze rozwiązania bardziej zbliżone do wypracowanych przez Radę UE. Propozycje Rady są bowiem mniej radykalne niż te zaproponowane przez parlament.
Które polskie firmy najbardziej ucierpią w związku z pakietem mobilności?
– Ucierpią wszyscy, ale najpoważniejszy kłopot będą miały mniejsze firmy rodzinne. Jest ich zdecydowana większość – prawie 95 proc. Większe przedsiębiorstwa dla utrzymania obecności na europejskim rynku zapewne zdecydują się na kosztowne otwieranie zagranicznych spółek i oddziałów, ale dla mniejszych będzie to raczej poza zasięgiem. Trzeba bowiem spojrzeć na charakter ich biznesu. Często biorą zlecenia z giełdy lub przypadkowych spedycji. Jeżdżą po całej Europie z jednego państwa do drugiego. Trudno sobie wyobrazić, aby firmy rodzinne posiadały funkcjonującą filię w każdym z tych państw. I proszę nie myśleć, że jako przedstawiciel większych podmiotów zacieram ręce na myśl o kłopotach konkurencji. Nic bardziej mylnego – wszak mniejsze firmy są naszymi podwykonawcami i ich ból głowy to także nasz ból głowy. Niektórzy komentatorzy uważają, że wyjściem dla branży będzie przeniesienie swojego biznesu na wschód. Jednak ten rynek jest za mało transparentny i trudno oczekiwać na nim uczciwej konkurencji. Z państw nieunijnych niełatwo jest operować na zachodnich rynkach, a sam wschodni rynek nie ma na razie zbyt dużego potencjału.
Na 23 maja zaplanowano spotkanie Parlamentarnego Zespołu na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego. Mają być poruszone problemy branży transportowej. Co pana zdaniem uda się wypracować jakieś rozwiązania?
– W branży proponuje się wprowadzenie zwrotu części akcyzy oraz dofinansowanie zakupów pojazdów niskoemisyjnych. Takie wsparcie mają nasi zachodni konkurenci. Póki co dostaliśmy już z resortu infrastruktury stanowisko jasno mówiące, że ten zwrot dotyczy zbyt małych kwot. A co do pojazdów ekologicznych, to resort uważa, że z funduszu niskoemisyjnego korzystają dealerzy takich pojazdów oraz właściciele stacji paliwowych, a zatem pośrednio korzysta z niego również nasza branża. Poza tym nie robię sobie wiele nadziei, gdyż przed nami wakacje, a po nich krajowe wybory. I nawet jeżeli dostaniemy jakieś obietnice, to nikt w tym czasie nie będzie mieć głowy do ich realizacji.
Rozmawiał: Jakub Styczyński
Źródło: DZIENNIK GAZETA PRAWNA