Minione kilkanaście miesięcy to ciężki okres dla polskich przewoźników drogowych. Bardzo poważne osłabienie unijnej gospodarki znacząco zmniejszyło popyt na usługi transportowe na unijnym i krajowym rynku przewozów drogowych. Kryzys sprawił, że wszystkie słabości branży transportu drogowego negatywnie odbiły się na polskich przedsiębiorstwach oraz na ich pracownikach. Do tych słabości można zaliczyć m.in. silne rozdrobnienie polskich przedsiębiorstw transportowych, stosunkowo niską zdolność finansową naszych przewoźników oraz niewystarczający poziom ich kompetencji zawodowych.
I tak, polski rynek transportu drogowego cechuje się większym rozdrobnieniem niż rynki w innych państwach członkowskich Unii Europejskiej. Wprawdzie liczba dużych firm w tej branży jest zbliżona do liczby podobnych przedsiębiorstw w Niemczech i we Francji, ale już średnia liczba pojazdów pozostających w dyspozycji polskiego statystycznego przewoźnika jest mniejsza o ok. 30 proc. od średniej unijnej. W ślad za tym idzie oczywiście dużo mniejszy kapitał i rezerwy, określające zdolność finansową naszych przedsiębiorców.
Na dodatek w latach dobrej koniunktury część naszych mikro i małych przedsiębiorców, zamiast inwestować lub akumulować kapitał, przeznaczała zyski na konsumpcję osobistą. Na tę sytuację duży wpływ ma także to, że część polskich przewoźników już w momencie rozpoczęcia działalności nie ma zdolności finansowej nawet na minimalnym poziomie, który określają unijne przepisy.
Teoretycznie, zgodnie z przepisami rozporządzenia WE/1071/2009, przedsiębiorca niemający minimalnej zdolności określonej w tym rozporządzeniu nie powinien uzyskać zezwolenia na wykonywania zawodu przewoźnika drogowego. W praktyce wobec polskiej praktyki uznawania wykupionych za kilkaset złotych polis ubezpieczeniowych jako dokumentu potwierdzającego wymaganą zdolność finansową uprawnienia przewozowe są wydawane osobom, które nie posiadają żadnego kapitału ani jakichkolwiek faktycznych gwarancji finansowych.
Czytaj więcej!
Cały artykuł dostępny na forsal.pl.