– Walentynki? – Anna Gawęda patrzy na kalendarz zawieszony przy szybie, nad głową. – Oj, to środek tygodnia wypada, wiele nie wymyślimy. Chyba tylko się za ręce złapiemy, jak dzieci – rzuca. Daleko nie mają, siedzą z Jerzym pół metra od siebie. I tak 24 godziny na dobę, niekiedy i siedem dni w tygodniu.
W poniedziałek nie idzie z Anną porozmawiać. Odbiera po piątym sygnale:
-Dobrze, dobrze, ale to porozmawiajmy jutro, bo zerkam w telefon, już mam korek na A14, zaraz będę go objeżdżała, muszę się skupić. A koło 22 rozładunek pod Derby. Może jutro? – rzuca pośpiesznie.
(Jerzego, nie słychać, pewnie śpi. A może patrzy uważnie na pobocza i wiadukty? Kilka miesięcy temu ktoś stłukł im okno kamieniem).
Koniec gruszek na budowie
Anna, chemik z wykształcenia, „musiała całe życie przemeblować, żeby zostać kierowcą tira”. Zaczęło się od tego, że życie musiał przemeblować Jerzy.
Pracował w budowlance, woził beton gruszką. Źle nie było, ale najpierw jedna firma ogłosiła upadłość, potem druga nie przedłużyła mu umowy.
-Został na kuroniówce, jak to się mówi – wspomina krótko Anna. – Jazda na trasy międzynarodowe to było właściwie jedyne wyjście z trudnej sytuacji życiowej, w jakiej się znaleźliśmy.
Tę trudną sytuację można ująć w dwóch cyfrach: 500 złotych zasiłku, 3 dzieci do wychowania.
60 godzin w domu
Anna przekonuje, że jest „kobietą nie do zdarcia”, więc właściwie nie narzeka, gdy ją spytać o trzy lata, kiedy mąż znikał na wyjazdy długie na sześć tygodni, wożąc towar po Europie. Najmłodsze z dzieciaków miało wtedy 13 lat, na wywiadówki do szkoły chodziła sama. Sama prowadziła dom, pomagała w lekcjach.
Gdy Jerzy wracał, to tylko na 45 godzin, czasami na 60.
-Kąpał się, wypoczywał, zbierał, co wyprane, ugotowane, i wyjeżdżał – wspomina krótko.
Rzadko kiedy był czas na wspólne wyjścia. Nic dziwnego, po powrocie chciał się nacieszyć domem. Posiedzieć z dzieciakami, przytulić się przy kominku. Tyle.
A ją nosiło.
–Ze mnie jest zodiakalny Bliźniak, wiatr mną rzuca, nudzę się, gdy siedzę w jednym miejscu – tłumaczy. – Moja matka pracowała 35 lat w jednej firmie. 35 lat! Ja bym tak nie mogła.
Jednak najmocniej chyba rzucała nią „tęsknota za mężczyzną jej życia”. Tak właśnie mówi, bez ironii. I dlatego właśnie zaczęła wcielać w życie swój Tajny Plan.
Brunetka za kierownicą
Gdy Anna opowiada o Planie, to głos jej się śmieje. Jerzy chyba tego nie słyszy, bo pewnie jeszcze jest w łazience, za chwilę siada za kierownicą. W szoferce cicho, nie słychać muzyki, bo w wolnym czasie Anna woli Jerzemu na głos czytać. Najchętniej poezję – Janusza Wiśniewskiego, Halinę Poświatowską („tak wiele serc ku tobie biegnie, że mógłbyś być i najszczodrzej słońcem pozłocić moją nędzę, spójrz – znowu się do ciebie modlę…” – Anna recytuje z pamięci). Choć bywa, że czyta sama, a on ogląda telewizję.
Nie słychać też CB-radio, bo jak mówi, dość już mieli “nerwówki, głupot i przekleństw”, których się tam nasłuchali. Gdy zauważyli, że zaczyna to źle na nich wpływać, pozbyli się CB. Ale kto wie, może Jerzemu znudziły się komentarze, rzucane przez strzelający głośnik. „Panowie, jaka tutaj brunetka za kierownicą! Gdzie to się jedzie?”.
–No żonę mi podrywają – śmiał się, a może czasem wiercił na górnej koi.
Hiszpańskie czy duńskie pomysły
Realizacja Planu zaczęła się od tego, że Anna Gawęda poszła do Urzędu Pracy, zarejestrowała się jako bezrobotna i dostała dofinansowanie na zmianę kwalifikacji zawodowych. A potem zrobiła prawo jazdy kat. C.
Nie da się ukryć, że pomysł narodził się podczas jednego z kilkudniowych wyjazdów, gdy z mężem objechała ciężarówką kawałek Europy. Może w Danii, może w Hiszpanii.
Grunt, że po jednym z wyjazdowych sześciu tygodni na Jerzego czekał w domu szampan. Było co opijać, bo niespodzianka trafiła w gust obdarowanego. Chwilę później żona Jerzego zrobiła prawo jazdy na przyczepy. Jeszcze trochę i miała świadectwo kwalifikacji zawodowej. Do firmy, w której pracował, poszła „na pewniaka”. Szukali kierowcy, czemu nie mieliby jej wziąć do podwójnej, do męża? I wtedy popełniła szkolny błąd.
Pary w podwójnej obsadzie
-Pani mnie pyta o kosmetyki, a to pani doskonale trafiła. Ja kosmetyki uwielbiam, na bezcłowym zawsze coś kupię. Tam dostanę dwa flakoniki perfum za cenę jednego w Polsce. Wożę ze sobą te kosmetyki, całkiem sporo – śmieje się. – W pudrze, w kamieniu, szminki na specjalne okazje, buteleczkę Armaniego… Jestem kierowcą, w porządku, ale jestem też kobietą. Lubię się dobrze czuć – dodaje.
Nic dziwnego, że na rozmowę o pracę poszła w kostiumie. Z torebką. W końcu są chyba jakieś zasady, jak się wygląda na takiej rozmowie? Tylko że pracodawca, zachęcony prawem jazdy, od razu chciał małżeństwo razem pchnąć w trasę.
–Tylko jak, w kostiumie? Z torebką to do biura, nie za kierownicę – wzdycha Anna.
Przez trzy miesiące popracowała więc w innej firmie transportowej, ale wróciła. W Delta Trans Transporte, gdzie teraz jeżdżą z Jerzym, małżeństwo w podwójnej obsadzie na nikim nie robi wrażenia. Takich jak oni było w pewnym momencie siedem par. Potem kilka odeszło – do innych firm, lub na swoje.
Nagle przybywa obowiązków
-Taki styl życia nie niszczy małżeństwa, wręcz przeciwnie – zapewnia Anna.
(Jerzy wtóruje w oddali, słychać trzask zamykanych drzwi.)
-A ile małżeństw się porozwalało przez takie wielotygodniowe rozstania! – dodaje.
Owszem, początki były ciężkie. Przede wszystkim dla dzieciaków, bo musiały się nauczyć same sobą zaopiekować.
-Maluchy to nie były, najstarszy miał wtedy 17 lat. Reszta też niewiele młodsza – wspomina Anna. – Zajmowali się nimi dziadkowie, którzy mieszkają w domku po sąsiedzku, kilkaset metrów dalej.
Tylko że dziadkowie nagotują, ale już całego domu nie posprzątają. Pranie też trzeba już samemu szykować. Gawęda przyznaje, że miały szybki start w dorosłość. Nagle przybyło im obowiązków.
Przeprosiny
Rodzicom tymczasem – ubyło przestrzeni. Szoferka ma blisko 5 metrów kwadratowych. Jak Jerzy się irytuje i krzyczy za kierownicą, to słychać. Stres jest, bo kierowca osobówki coś pokaże, a na magazynie każą czekać godzinami.
-Mąż jest wybuchowy, za to ja tolerancyjna. A związek wymaga wielkich kompromisów. Jesteśmy razem 32 lata, to wiemy, co to znaczy – przekonuje Anna. – Kłócimy się rzadko.
(„Najlepsze i tak są przeprosiny” – rzuca po sąsiedzku Jerzy. Śmieje się cicho).
A Anna tylko krótko kwituje, że „jest się gdzie przytulić”.
–Łóżko piętrowe zrobili, ale na szczęście każde ma te 90 cm szerokości, a nasze gabaryty pozwalają nam na to, by czasami się na jednym zmieścić. Jest się gdzie przytulić – powtarza.
Szczególne noce w Belgii
Mówi się, że podróż zbliża, a ich zbliżyła do tego stopnia, że już chyba by nie potrafili żyć czy pracować osobno. Jak się nie widzą godzinę, bo na przykład Anna poszła do fryzjera po powrocie, to już Jerzy dzwoni, pyta, kiedy wraca.
-Zbliżają też wspólne przeżycia. Z jednej strony – każda noc pod innym niebem. Z drugiej – niebezpieczeństwa, jakie niesie – Anna wspomina szczególnie noce w Belgii.
(„Okolice Jabbeke” – podpowiada Jerzy.)
To wtedy po parkingach grasowała szajka złodziei, usypiających gazem. Kradli wszystko – pieniądze, laptopy, tylko czasami zostawiali dokumenty za ciągnikiem. Gawędowie spinali wtedy drzwi pasami do mocowania ładunku, od środka, i liczyli na to, że jak posną od gazu, to najwyżej rano obudzą się „z głowami ciężkimi jak fortepian”.
Anna wspomina też przejazd pod wiaduktem gdzieś w Wielkiej Brytanii. Piąta rano, i nagle na szybę spadły dwa kamienie, rzucone gdzieś z góry. Szyba pękła, ale się nie rozsypała. Kto wie, czy by o tym wiedziała, gdyby Jerzy jeździł sam. Może by nie opowiedział, żeby się nie denerwowała, siedząc sama w domu.
Ironia dużego domu
A dom mają teraz piękny. – Zawsze marzyłam o dużym, przestronnym, to mam – śmieje się Anna. Tylko na razie w tym domu najważniejsza jest łazienka („Długie kąpiele przy świecach po powrocie!”) i pralnia.
-Zaczęło się od pralki automatycznej, teraz mamy ich tam trzy i suszarkę elektryczną. Piorę kolorami, suszę dzianinami. Po powrocie z trasy rzeczy jest tyle do prania, że cała noc schodziła. Teraz to, co szło by w trzech cyklach, robię za jednym razem – tłumaczy.
To trochę ironiczne, że wymarzony, duży dom stoi zwykle pusty. Albo anektuje go zostawione przez pomyłkę jedzenie.
-Kiedyś kartofli zapomnieliśmy, ugotowanych. Jak wróciliśmy po kilku tygodniach to już wychodziły z garnka – wspomina.
Szybkowary, termowary, termomiksy, maszyna do pieczenia chleba – wszystko to pracuje przez kilkadziesiąt godzin po powrocie z trasy. I na rzecz kolejnego wyjazdu. Anna nacieszy się tym w pełni na emeryturze, choć na razie o tym nie myśli, bo z dziesięć lat zostało.
Autor: Dorota Ziemkowska
ŹRÓDŁO: Trans.INFO